Kącik muzealny dla dzieci. Legendy rzeszowskie.
Oto kilka opowieści związanych z powstaniem kościoła bernardynów i cudami, które za wstawiennictwem Matki Boskiej Rzeszowskiej miały tam miejsce. Klasztorne kroniki bernardynów zawierają ogromną ilość ingerencji Matki Bożej w życie wiernych. Kult Matki Boskiej Rzeszowskiej bardzo szybko się rozrastał, a o cudach opowiadano w kraju, poza jego granicami, a w czasach wyjazdów „za chlebem” do Ameryki, także i tam. Opuszczając rodzinne strony, jako pamiątkę, mieszkańcy Rzeszowa i okolic często zabierali ze sobą łańcuszki z medalikami przedstawiającymi rzeszowską Maryję. I wkrótce, po ich wyjazdach, do klasztoru bernardynów zaczęły napływać listy zza oceanu pełne informacji o cudownych interwencjach.
Legendy były bardzo popularne w czasach, kiedy główną rozrywką ludzi był kontakt, i rozmowy (o co trudno niestety w obecnej sytuacji), a nie jak obecnie telewizja, internet, czy telefon. Opowiadano więc o duchach, czarach, cudach, dobrych lub złych panach, kościołach, klasztorach, kapliczkach. A legend o Matce Bożej wśród tych opowieści było zdecydowanie najwięcej.
Jedna, chyba z najbardziej znanych legend rzeszowskich opowiada o powstaniu kościoła bernardynów. W 1513 r. w miejscu gdzie dzisiaj stoi klasztor, dom i sad miał mieszczanin Jakub Ado. Z domku z bielonymi ścianami był szczególnie dumny, gdyż niedawno go wymurował, po tym jak stary, drewniany spłonął po najeździe Tatarów. 15 sierpnia tego właśnie roku w święto maryjne Ado udał się do kościoła, a po długim nabożeństwie wrócił do domu i postanowił trochę odpocząć w cieniu swojego pięknego, owocowego sadu. W momencie kiedy zbliżał się do rosnącej w nim gruszy zobaczył w jej konarach Maryję z Dzieciątkiem na ręku. Matka Boska przemówiła do Jakuba i powiedziała mu, że wybrała go, ponieważ jest niezwykle pobożnym i uczciwym człowiekiem. Poprosiła także, aby właśnie tutaj wybudował miejsce chwały dla jej syna i otuchy dla utrapionych. I zniknęła… pozostawiając jedynie na drzewie drewnianą figurkę Matki z Dzieciątkiem. Ado nie od razu zrozumiał przekazaną wiadomość, ale kiedy w jego sadzie wzrok odzyskał niewidomy Wido, w miejscu objawienia i cudu wystawił kapliczkę, w środku której znajdowała się pozostawiona mu figura. Potem był tam drewniany kościółek. Dopiero, kiedy właścicielem miasta został Mikołaj Spytek Ligęza postawiono kościół bernardynów – miejsce kultu, obrony w razie najazdów i
mauzoleum Ligęzów. Matka Boska Rzeszowska, przez cały ten czas czyniła cuda, to za jej wstawiennictwem ciężko chora córka Mikołaja – Zofia Pudencjana, powróciła do zdrowia. W zamian za pomoc ofiarowała Matce Rzeszowskiej liczne srebrne wota, stała się bardzo pobożna i rozpoczęła w Rzeszowie na dzisiejszej ulicy Trzeciego Maja budowę klasztoru dla bernardynek. Niestety po jej śmierci kolejny właściciel miasta Jerzy Sebastian Lubomirski nie uszanował jej woli i sprowadził do klasztoru pijarów. Umierając Pudencjana poprosiła aby pochować ją w zwykłym mnisim habicie i jak twierdzą świadkowie tamtych czasów, jej ciało przez długi czas nie ulegało rozkładowi.
W początkach XVIII w właścicielem miasta Rzeszowa był Jerzy Ignacy Lubomirski, który podobnie jak jego dziadek i pradziadek uwielbiał polować i poświęcał temu zajęciu szmat czasu. Pod koniec lata 1739 r. Jerzy Ignacy wybrał się na łowy, na ptactwo ponieważ była właśnie teraz na nie pora. Pięknego słonecznego ranka, wraz ze swoją drużyną wybrał się pod lasy głogowskie, gdzie na rozlewiskach rzeki Czarnej zamierzał polować na kaczki. Zasadził się więc w sitowiach i czekał, aż spłoszone nagonką kaczki ruszą w jego stronę. Przygotował strzelbę, podsypał na panewkę prochu i czekał, czekał i nagle nadleciało stado ptaków. Lubomirski wycelował strzelbę, pociągnął za spust i… nic się nie stało, strzelba nie wypaliła. Zdziwiony odwrócił strzelbę lufą w swoją stronę z ciekawością zaglądając do niej i dociekając czemu nie wypaliła. I właśnie wtedy padł strzał, prosto w twarz Ignacego. Próbowano go ratować niestety, bardzo wiele krwi wypływało z ran. Pomimo tego, że natychmiast przewieziono go na zamek i zamkowy medyk uwijał się w pocie czoła stan Lubomirskiego był bardzo zły. Pozostała tylko modlitwa do Rzeszowskiej Pani, która rzeczywiście przyniosła oczekiwany skutek i właściciel Rzeszowa wyzdrowiał. Dziękując za zdrowie, szczodrze wynagrodził bernardyński kościół i cud ten potwierdził własnoręcznym wpisem w klasztornej księdze łask.
Oprac. Ewelina Zatorska-Kocoł